A mianowicie... ten lot się spóźnia. Zawsze. Nie przesadzam. Z reguły udawało mi się zdążyć na samolot do Genui, który ostatnio dla większej wygody (przynajmniej mojej) przesunięto o pół godziny. No ale jeśli opóźnienie jest większe niż 2 godziny, to jak mawiała pani od geografii w mojej podstawówce "święty boże nie pomoże". Złości mnie to o tyle, że następny jest za 5 godzin i nawet jeśli to jest lotnisko w Monachium (dużo sklepów i akawarium do palenia), to i tak człowiek umiera z nudów. Przy okazji okazało się, że panie z Lufthansy już mnie znają, więc ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę: damy pani kupon na jedzenie, nie dziękuję już zjadłam, za to poproszę tę książeczkę z prawami pasażera w UE, bo mnie już ten samolot wkurza, to może ja wyegzekwuję od linii lotniczych to, co mi się należy. Po przestudiowaniu książeczki: no tak, należy mi się od państwa pomoc, opieka i jedzenie czyli figa. Na co panie mówią, że one tak mają z tym samolotem codziennie. Ale może mi mogą załatwić jakiś inny lot. Powiedziałam, że nie trzeba, bo inaczej do Genui można przez Rzym, ale będzie to trwało tyle samo lub dłużej plus zgubią mi bagaż (AlItalia jest u mnie na czarnej liście). I że w takim razie idę zaczerpnąć świeżego powietrza.