Hotel Atlanta w całej krasie. Po aklimatyzacji w kraju 3 świata nawet się okazało, że się dało. Chociaż kibelek był jakby trochę poza pokojem. No ale jak się zastawiło wyjście ewakuacyjne krzesłem, to można było liczyć na to, że nikt tam nagle nie wejdzie.
Natomiast lokalizacja super. I podejrzanie niska cena :-) "kryzysowa" chciałoby się powiedzieć. No cóż - mamy cost saving.
Potem była jazda z fakturą. Koledze nie dali wcale (nie mogli usunąć nazwy naszej firmy z Holandii, a ponieważ nasza księgowość jest samorządna, niezależna i ustala własne zasady, wiadomo było, że faktury z inną nazwą nie przyjmą), a mnie dali (wyjeżdżałam dzień później, więc mieli czas na rozwiązanie problemu adresu) ale za to pustą - tzn. nie wiadomo za co ona jest (z danych na fakturze jest tylko "total"). Jeszcze tego rachunku nie oddałam, ale już czuję, jak będzie zabawnie.
Poza tym kolega powiedział, że ten hotel coś robi z głową, bo na lotnisku 2 razy zostawił rzeczy powodując alarm bombowy (raz rozumiem, ale dwa? W ten sam dzień?). Od tej pory nazywam go Bombowy Jack.
Ja nie spowodowałam alarmu, ale kiedy paliłam przed lotniskiem, podszedł do mnie starszy pan i oznajmił, że chce wózek (na migi, nie wiem czemu, może dlatego, że rozmawiałam przez telefon po polsku??? Jak ktoś rozmawia po polsku, to znaczy, że w innych językach nie? Chyba znaczy...). Miałam na nim tylko torbę z komputerem, ale w mojej torbie jest biblioteka, kiosk i sklep elektryczny 3 in 1, więc torba waży 10 kilo. Oniemiałam i oddałam mu, a potem skończyłam rozmowę i poszłam sobie wziąć inny (stały obok do wyboru, do koloru, nie wiem, czemu on chciał akurat mój).
Dobrze, że właśnie wróciłam z Jamajki. A wiadomo: Jamaica No Problem Mon :-)
I tego się trzymać należy!!!