Z lotniska odbiera mnie James. James jeździ jak maniak, ale po drodze pokazuje mi kraby lądowe i ludzi, którzy zatrzymują samochody przy drodze, żeby je łapać, i swoje rodzinne miasto. Dojeżdżam do hotelu, dostaję kanapkę (już po kolacji), wychodzę na balkon a tam cykady głośne jak ptaki i pachnie w ogrodzie. Padam ze zmęczenia ale jeszcze chwila na tym balkonie. Dobrze, że tu przyjechałam.
Tydzień przelatuje nie wiadomo kiedy. Ostatniego dnia naprawdę nie chcę wyjeżdżać. I po co ja się bałam, że nie będę miała co robić sama? Strach ma wielkie oczy.