Geoblog.pl    Lucciola212    Podróże    Spitsbergen    Przystanek Alaska
Zwiń mapę
2010
27
sie

Przystanek Alaska

 
Svalbard
Svalbard, Longyearbyen
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3195 km
 
Lądujemy i to co widać odbiera wszystkim mowę. A widać gołe skały, i domki niewielkie i niewiele pomiędzy nimi. W samolocie cisza. Na lotnisku cisza. Sala przylotów i odlotów 2 in 1. Na zewnątrz szaro (gdyby nie było chmur, to byłoby słońce). Jest 23.30. Po każdym przylocie z lotniska odjeżdża autobus, który rozwozi wszystkich po hotelach, guesthousach, kempingach, czy gdzie tam ktoś się zamierza zatrzymać. A że opcji nie ma wiele, zajmuje to wszystko mniej niż 20 minut. W hotelu zonk nr 1 - zdejmujemy buty przy wejściu i do recepcji maszerujemy w skarpetkach. Taka stara tradycja - jak ludzie pracowali w kopalniach, to się nie wtarabaniali w tych zawęglonych butach nigdzie. Kopalnia działająca została jedna, ale tradycja wiecznie żywa :-) Temperatura zero wzrasta maksymalnie do plus trzy w słońcu w dzień. Rześko jak na sierpień.

Dzień 1
Rekonesans. Wychodzę na spacer. szaro, ale nie pada. Trzy warstwy, ale bez kurtki (uwielbiam moje swetry Dale of Norway - jeśli jeszcze tego nie mówiłam). Nie ma żywej duszy. Po drodze mijają mnie może 2 samochody. "Miasto" kończy się po 5 minutach spaceru. Idę dalej - cel: znak "uwaga misie polarne", poza który nie wolno mi wyjść bez broni. Znajduję. Wokoło panuje CISZA, nawet morze nie szumi. Zaczyna mi się podobać coraz bardziej.
Ponieważ jest sobota, a sklepy zamykają o 14 (w niedzielę nieczynne), wracam i przestawiam się na zakupy (normalnie robię na końcu, ale jak mus, to mus). Centrum składa się z jednej ulicy i ok. 4 sklepów, w tym jednego nad wyraz dobrze zaopatrzonego supermarketu, gdzie nabywam (nie bez przeszkód - bilet proszę pokazać. Bilet? Ale ja mam elektroniczny. Nie szkodzi. Muszę przybić pieczątkę. Zonk nr 2) 2 zgrzewki Arctic Beer dla kolegów (jako prezenty). Kiedyś było piwo Polar Beer, ale już nie ma, co jest bardzo przykre :-( Poza tym kupuję kolejny sweterek Dale of Norway (uzależnienie) za równowartość średniej krajowej oraz czapkę w renifery. Zjadam hot doga popijając jabłkowym napojem musującym (takie coś jak Tymbark z miętą, tylko bez mięty za to z bąbelkami). Jem na zewnątrz - temperatura +3 stopnie, ale jest sucho i świeci słońce, więc siedzi się miło, obserwując życie lokalne. A lokalna młodzież bywa, że pojawia się w T-Shircie. W końcu jest lato.
Po południu jadę na wycieczkę po okolicy. Jadę, ponieważ a) nie mam broni, b) nie umiem strzelać, a miś się raczej nie przestraszy jeśli mu broń POKAŻĘ (można wypożyczyć, więc z pokazywaniem nie byłoby problemu). Przewodnik super, dzięki niemu dowiadujemy się - ja i Chinka, która wpadła na ten sam świetny pomysł, żeby spędzić 2 dni w samolocie i 2 dni tam - wielu ciekawych rzeczy.
A są to między innymi: społecznością rządzi administrator nominowany przez króla Norwegii (i społeczność nie ma na to wpływu, tzn nie wybiera go), i rządzi on w mieście jak szeryf. Jak ktoś się chce tam osiedlić, to może, nie musi mieć wizy, pozwolenia na pracę itd, ale musi szeryfowi udowodnić, że sobie poradzi, ma gdzie mieszkać, ma pracę, albo pieniądze i nie będzie obciążeniem dla innych (nie wchodzi w grę); nie wolno tam chorować, ani umierać - jeśli ktoś nie jest w stanie o siebie zadbać, musi wyjechać; jeśli ktoś rozrabia to jest wywalany z miasta w trybie natychmiastowym, bez możliwości odwołania się; nie ma policji, bo nie ma przestępstw - od lat 50-tych zdarzyły się jakieś przypadki kradzieży, ale w większości okazały się nieporozumieniem.W związku z tym jest to świetne miejsce do wychowywania dzieci i dlatego społeczność jest młoda - na 2800 osób jest 240 dzieci w szkole. Dzieci zawsze mają 1 dzień w tygodniu na zewnątrz, gdzie uczą się przydatnych umiejętności - jazda na nartach, ratowanie się ze statku, strzelanie, jazda skuterem śnieżnym itp. Byliśmy też w banku nasion - jedynym na świecie, w którym przechowuje się wszystkie gatunki, żeby jak wymrą można je było odnowić. I oglądamy satelity pogodowe EISCAT. Potem wychodzę jeszcze na spacer, bo jest słońce (21.30) i wracam do hotelu, kiedy nogi odmawiają mi posłuszeństwa, bo cały czas jest jasno jak w środku dnia.

Dzień 2
Wycieczka statkiem do lodowca.Rano, rano się zaczyna (trzeba było spać a nie łazić w nocnym słońcu). Na początek szkolenie bezpieczeństwa - do wody należy ubrać uroczy pomarańczowy kaftan z kapturem (czapką), na ciuchy, bo kaftan izoluje, ale nie grzeje. Ciekawe jak długo człowiek w tym kaftanie przetrwa w morzu arktycznym. A właściwie wcale nie ciekawe, i nie mam ochoty sprawdzać. Do lodowca płyniemy, słońce świeci, morze spokojne. Przyroda powalająca, misiów niet. Niektórzy zabrali ze sobą takie obiektywy jak ma mój fotograf w pracy (czytaj - ja się ze swoim mogę schować i na taki wypas mnie nie stać), ale niestety. Misie odeszły pewnie w głąb lądu szukać fok, tam, gdzie jest lód. Tak czy inaczej sprawdziłam, kto na statku ma Nikona, a kto Canona, żeby w razie czego użebrać (i tak pewnie nikt by nie pożyczył. Ten z wielkim obiektywem ma Canona, więc no use anyway). Przy lodowcu postój i toast whisky z lodem z lodowca. Potem przystanek w nieczynnej rosyjskiej kopalni węgla. Opuszczona kopalnia i osiedle. Wszystko tam mieli - bar, szkołę i Lenina (najbardziej na północ wysunięty Lenin na świecie) spoglądającego na lodowiec. Dla innych atrakcja, ale ja niestety pamiętam złote czasy komunizmu, więc mnie te wszystkie pamiątki przejmowały dreszczem. Z rzeczy ciekawych mieli w barze wypchanego misia, takiego w normalnych rozmiarach. I jak podeszłam to mi mowę odebrało. Nie lubię wypchanych zwierząt, ale rozmiar tego okazu dawał do myślenia. Tzn. czytałam wcześniej, że miś jak stanie na 2 łapkach to ma 3m wysokości (2x tyle co ja), waży przynajmniej 600kg, i biega na krótkich dystansach do 30 km/h. Na krótkich, bo się przegrzewa szybko. Ale czytać i zobaczyć - dwie różne rzeczy. Powiem tyle: bez porządnej strzelby nie ma szans, a jak się strzela, to trzeba zabić, bo inaczej przenosimy się do lepszej rzeczywistości. Wyjaśniam przy tym, że niedźwiedzi polarnych zabijać NIE WOLNO, tylko i wyłącznie można w samoobronie. Jeśli to się zdarzy, należy natychmiast powiadomić szeryfa i przejść śledztwo - czy się go nie prowokowało (są idioci na tym świecie zostawiający np. resztki jedzenia na zewnątrz).
Jak zaczęliśmy wracać, to pogoda się popsuła. No i zaczęło bujać. Zostałam na zewnątrz, bo jak się okazało, jak buja, to zamknięte pomieszczenia mi dobrze nie robią, no i przelała się przeze mnie fala znienacka, raz i potem jeszcze kilka razy. Kurtka wytrzymała, spodnie prawie, buty nie, ale może nalało mi się górą, rękawiczki wycisnęłam i zawiesiłam na kaloryferze do wyschnięcia po powrocie. Dobrze, że pomyślałam i wzięłam drugie buty, jakby mi się zamoczyły (były jak znalazł). Po trzech godzinach bujania dotarliśmy do portu. W innych miejscach na świecie, już byłby statek odwołany, i transport alternatywny zapewniony, ale tam nie ma wyboru, wrócić trzeba.
Po całym dniu - wiatr, mokro, temperatura zero, wzięłam gorącą kąpiel i poszłam spać, bo mimo, że lotnisko małe, a lot 4.45 rano, pani w hotelu radośnie oznajmiła, że autobus przyjedzie o 3. Przyjechał, a jak wsiadałam - znów (jeszcze) było jasno jak w dzień. Oczywiście rachunek za hotel (ok 1000 euro) płaciłam stojąc w skarpetkach. Niesamowite doświadczenie. Pomijam analogię do cen i puszczania ludzi w skarpetkach.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 15% świata (30 państw)
Zasoby: 138 wpisów138 2 komentarze2 88 zdjęć88 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
27.08.2010 - 30.08.2010
 
 
27.12.2009 - 27.12.2009
 
 
29.06.2009 - 12.07.2009