Lądujemy z Kopenhagi z lekkim opóźnieniem. Mam godzinę. W samolocie ogłoszenie "jeśli przesiadają się Państwo na lot wewnętrzny w Norwegii, powinni państwo odebrać bagaż i nadać go ponownie" F**K. Stany Zjednoczone 2. Ale nic. Idę odebrać bagaż. Jeżdżą inne, mojego nie ma. Idę do biura zagubionego bagażu, modląc się, żeby się znalazł, bo mam tam wszystkie ubrania przystosowane do pogody na Spitsbergenie. Staję w kolejce. Po 5 minutach (poranna pobudka, mało kofeiny) orientuję się, że są do kolejki numerki (jak na poczcie). Biorę numerek, czas ucieka. Dostaję się przed oblicze. To gdzie ten bagaż. No nadany. Jak to nadany, kiedy mówili, że na loty wewnętrzne nie? To nie jest lot wewnętrzny tylko międzynarodowy. Jak to międzynarodowy, przecież to jest terytorium Norwegii? To jest terytorium administrowane przez Norwegię, ale do niej nie należy. Aha (tu mi wszystko opada, częściowo z ulgi, że ciuchy są). No to mam 10-15 minut na fajkę na zewnątrz w związku z tą administracją terytorium. Dobre i to. Przed wylotem kupuję soczek pomarańczowy z żywych pomarańczy jako kolację. Płacę połowę pensji...