np. raz zostałam na weekend, tak samo jak zostaję często we Włoszech. Hotel był bardzo fajny i w uczciwej cenie 90 Euro, co jak na Barcelonę i okolice, przyzwoity standard i to, że był przy plaży jest ceną rozsądną. Poszłam do sklepu po jakieś owoce, wino itd. 1) niewiele tam było, 2) zostałam ochrzaniona za wzięcie pomidora do ręki. I poza plażą jakoś nie było nic innego do roboty, ani do oglądania. W związku z tym weekend był leniwy i wypoczynkowy, ale po prostu nudny i z przyjemnością go zakończyłam.
Ale teraz było lepiej. Kolega IT zabrał mnie motorem do centrum (co jest o tyle ważnym wydarzeniem, że ostatnio siedziałam na motorze jak miałam 10 lat) i pojechaliśmy oglądać targ św. Łucji oraz kupować turron. Tak więc Barcelona przed Bożym Narodzeniem okazała się odrobinę bardziej sympatyczna niż zwykle, chociaż dalej uważam, że to raczej ze względu na towarzystwo.